To już prawie rok. Już prawie rok niszczę sobie jakąś część życia. A może i całe życie? Pamiętam dokładnie ten dzień, w którym moje postanowienie stało się tak silne. Taka byłam z siebie dumna. Stwierdziłam wtedy, że jestem w stanie zrezygnować z przyjemności jedzenia słodyczy. Dlaczego tak pamiętam ten dzień? Przecież nie wiedziałam wtedy jak to się skończy...
Nigdy nie byłam gruba, byłam w sam raz. Nie miałam żadnych kompleksów, cieszyłam się życiem, kochałam cały świat i radziłam sobie ze wszystkim. Owszem, żałowałam, że nie potrafię utrzymać linii, ale nie robiłam z tego problemu. Były takie okresy kiedy chudłam, ale to się działo samo z siebie, po jakimś czasie znów troszkę przytyłam i tak na zmianę. Nigdy się nie odchudzałam. Wszystko zaczęło się, gdy byłam pewnego razu u kuzynki. Na stole było dużo ciastek, które tak bardzo lubię. Zwyczajnie nie miałam na nie ochoty. Powiedziałam sobie: "Nie muszę ich jeść, lepiej zrezygnuję, wykorzystam to i schudnę" I tego dnia postanowiłam jeść codziennie tylko śniadanie, obiad i kolację, a po godzinie 18:00 niczego nie brać już do ust. Byłam z siebie dumna, że mam tak silną wolę i przestrzegam wytyczonych sobie reguł. Po około tygodniu takiej diety widać już było efekt.
Zbliżały się urodziny taty. Postanowiłam zająć się robieniem jedzenia. Nigdy nie zapomnę jak na tej imprezie nie mogłam nic jeść, czułam się dobrze, ale w myślach słyszałam tylko: "Nie wolno Ci jeść" . Pod koniec wakacji była jeszcze jedna impreza. Tam również czułam się potwornie, wiadomo dlaczego. Nadszedł rok szkolny. Nie nosiłam jedzenia do szkoły. Wszyscy dziwili się, że tak ładnie schudłam. Wtedy wyglądałam naprawdę świetnie. Dzięki ćwiczeniom moje mięśnie się wzmocniły, czułam się także znakomicie. Po około dwóch miesiącach od rozpoczęcia odchudzania zaczęłam się czuć źle. Nie rozumiałam tego, przecież jadłam regularnie. Ale może za mało, więcej nie potrafiłam- słodyczy nie jadłam w ogóle. Nigdy nie zapomnę tego jak umówiłam się z koleżanką na basen. Czekałam na nią w domu. Było mi tak zimno, chociaż na dworze było ciepło. Mama zauważyła, że jestem smutna i słaba. Powiedziała: "Masz anoreksję". Anoreksja! Jak ja się strasznie przestraszyłam tego słowa. I dobrze wiedziałam dlaczego.
Zaczęłam myśleć o sobie jako o kimś, kto potrzebuje pomocy. Znalazłam coś w necie- to tylko potwierdziło moje obawy, że popadam w chorobę. Moje odchudzanie wymknęło się spod kontroli. Nie wspomnę już o tym jak zimno mi było nocami, kiedy na dworze nie było wcale tak zimno, a grzejnik w moim pokoju był gorący tak, że nie szło go dotknąć! Co najdziwniejsze, nie byłam wcale taka chuda, po prostu mam już taką budowę. Ale z czasem moje kości stawały się coraz bardziej widoczne. Byłam szczęśliwa, gdy udało mi się zjeść mniej, nie chodziłam na rodzinne spotkania, a gdy już poszłam, kłamałam mówiąc, że dopiero co jadłam. Moje dzienne porcje wydawały mi się już za duże, uważałam, że muszę je zmniejszać i nieświadomie naprawdę je zmniejszałam.
Najgorsze było to, że złościłam się na cały świat. Nienawidziłam tego, że ktoś obok mnie je. Z kolei, gdy ktoś w domu jadł po kryjomu, krzyczałam, że chowa się z jedzeniem, tak abym czasem ja nie zjadła, ponieważ jeszcze przytyję, a chcą, żebym była chuda! Naprawdę miałam takie wrażenie.
Powiedziałam o wszystkim mamie. To był poniedziałek... Ta rozmowa skończyła się na niczym. Popłakałam się i powiedziałam, że sama sobie z tym poradzę. Często mama krzyczała na mnie, że nie jem, ale uważałam, że ona mnie nie rozumie, że ona nie wie jak to jest chcieć wciąż po prostu chudnąć, BEZ CELU! Bo ja nie wiedziałam, jaki jest mój cel.
Na początku nowego roku miało miejsce wiele wydarzeń, o ile tak można to nazwać. Pamiętam urodziny kuzynki. Jadłam bardzo dużo. A później byłam chora, bo mój organizm był odzwyczajony od obfitych posiłków. Gdy wróciłam do domu nie wiedziałam co mam robić, płakałam, nie mogłam wybaczyć sobie tego, że tak dużo zjadłam. Ale nigdy nie zmusiłam się do wymiotów, nigdy...
Kiedyś oglądałam pewien program o anoreksji. Postanowiłam, że zacznę znów jeść normalnie. Oczywiście nie mogłam w nocy spać, bo żołądek strasznie mnie bolał po kolacji. Nie mogłam się jednak doczekać następnego dnia, kiedy zacznę znów jeść. Próbowałam, naprawdę.
Starałam się jeść, ale po pewnym czasie znów wyznaczałam sobie porcje.
Najgorsze było to, że mimo wszystko kochałam jeść. Nie mogłam się doczekać każdego z posiłków. Według nich mierzyłam czas, żyłam od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Czułam, że niektórzy dziwnie na mnie patrzą.
Kolejne imprezy mi pomogły, bo chociaż nie chciałam, jednak przytyłam. I od tej pory nie wróciłam do tej najniższej wagi, ale nie ważę tyle co przed odchudzaniem. Ważę trochę za mało, ale aż tak bardzo tego nie widać. Przez pewien czas jakoś sobie radziłam. Znów cieszyłam się życiem. Zdałam sobie sprawę z tego, że miewałam napady bulimiczne, ale pomału wracałam do siebie. Jednak pewnego dnia znów stwierdziłam, że muszę schudnąć. Nienawidziłam zakładania spodni i tego uczucia, że były ciaśniejsze. Chciało mi się płakać. No więc znów schudłam. Niedawno byłam w restauracji na dużej uroczystości rodzinnej. Znów się obżarłam, a później płakałam. Więc od około tygodnia ostro się odchudzam, a przed tą uroczystością też jakiś czas mało jadłam.
Nie skorzystałam z żadnej pomocy. Nie mówiłam nic przyjaciołom, nawet nie wiem, czy oni widzieli. Mnie boli serce, a nie ciało. Ból fizyczny nie był taki silny. Ale moja psychika cierpi. Myślałam, że będzie dobrze, staram się, bo chcę udowodnić sobie, że jestem w stanie sama sobie poradzić. Nie lubiłam siebie, ale próbuję na nowo się pokochać, by czuć się wspaniale. Jest lepiej. Znalazłam sobie jakieś zajęcia. Ale i tak regularnie ćwiczę i nie pozwalam sobie na opychanie się. Tata mówi, że teraz jem mądrze i mam postanowienie. Ale on nie wie, co się tak naprawdę dzieje. Mama czasami nie pyta nawet dlaczego płaczę? Już to rozumie. Jednak na pewno jest lepiej, staram się kierować rozumem. I zastanawiam się, czy powinnam powiedzieć najbliższym znajomym? Może wtedy dopiero dałabym sobie radę? W pewnym sensie i tak jestem z siebie dumna, że nie dopuściłam do najgorszego. Ale przecież nic nie wiadomo, bo jeśli znów mi coś odbije? Już niebawem kończę jedną szkołę, po wakacjach idę do nowej. Chcę wiedzieć kim jestem, kim chcę być. Chcę być sobą, ale coś w sobie zmienić. Do tego dążę...
*
Od napisania tamtej części tekstu minął już jakiś czas. Nie wiem, czy dwa tygodnie, czy tydzień... Jestem znów załamana- schudłam. Rodzice nie zdają sobie sprawy co się dzieje. Dwa dni się pomartwią, później zapominają. Ale na pewno w ostatnim czasie rozmawiamy o tym więcej. Powiedziałam o moim problemie najbliższemu przyjacielowi. Bałam się, że odwróci się ode mnie, ale on obiecał, że będzie przy mnie bez względu na wszystko.
To co jest dla mnie najgorsze to moje podejście do życia. Nic mi nie odpowiada, nie mam ochoty się śmiać, mało się odzywam. Wcześniej, mimo że też się odchudzałam, nie byłam taka. A przez ostatnie dni nie poznaję samej siebie. Nie tak miało wyglądać moje życie. Nie chcę co chwila zaczynać od nowa. Chcę raz zacząć i na dobre pozbyć się wszystkiego co złe. Czuję się potwornie i fizycznie i psychicznie. Wolę samotność. Kto by pomyślał? Przecież na pierwszy rzut oka wszystkim się wydaje, że nie mam problemów. Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę tracić ani chwili, że nie porzucę żadnych marzeń i postanowień, ale dziś? Dziś widzę, że jestem słaba, bo nie potrafię nad sobą zapanować. Jedyny wyraźny głos to szum w uszach, który już nie pierwszy raz nie pozwala mi spać. I gdy tak patrzę w lustro, nie mogę znieść własnego spojrzenia. Takie matowe i smutne oczy. A przecież mają ciekawą barwę, która kiedyś tak mnie cieszyła. Dla mnie są już wytarte i bezbarwne od wylanych łez. Moje oczy? Moje. Ale czy to jestem JA?
Nigdy nie byłam gruba, byłam w sam raz. Nie miałam żadnych kompleksów, cieszyłam się życiem, kochałam cały świat i radziłam sobie ze wszystkim. Owszem, żałowałam, że nie potrafię utrzymać linii, ale nie robiłam z tego problemu. Były takie okresy kiedy chudłam, ale to się działo samo z siebie, po jakimś czasie znów troszkę przytyłam i tak na zmianę. Nigdy się nie odchudzałam. Wszystko zaczęło się, gdy byłam pewnego razu u kuzynki. Na stole było dużo ciastek, które tak bardzo lubię. Zwyczajnie nie miałam na nie ochoty. Powiedziałam sobie: "Nie muszę ich jeść, lepiej zrezygnuję, wykorzystam to i schudnę" I tego dnia postanowiłam jeść codziennie tylko śniadanie, obiad i kolację, a po godzinie 18:00 niczego nie brać już do ust. Byłam z siebie dumna, że mam tak silną wolę i przestrzegam wytyczonych sobie reguł. Po około tygodniu takiej diety widać już było efekt.
Zbliżały się urodziny taty. Postanowiłam zająć się robieniem jedzenia. Nigdy nie zapomnę jak na tej imprezie nie mogłam nic jeść, czułam się dobrze, ale w myślach słyszałam tylko: "Nie wolno Ci jeść" . Pod koniec wakacji była jeszcze jedna impreza. Tam również czułam się potwornie, wiadomo dlaczego. Nadszedł rok szkolny. Nie nosiłam jedzenia do szkoły. Wszyscy dziwili się, że tak ładnie schudłam. Wtedy wyglądałam naprawdę świetnie. Dzięki ćwiczeniom moje mięśnie się wzmocniły, czułam się także znakomicie. Po około dwóch miesiącach od rozpoczęcia odchudzania zaczęłam się czuć źle. Nie rozumiałam tego, przecież jadłam regularnie. Ale może za mało, więcej nie potrafiłam- słodyczy nie jadłam w ogóle. Nigdy nie zapomnę tego jak umówiłam się z koleżanką na basen. Czekałam na nią w domu. Było mi tak zimno, chociaż na dworze było ciepło. Mama zauważyła, że jestem smutna i słaba. Powiedziała: "Masz anoreksję". Anoreksja! Jak ja się strasznie przestraszyłam tego słowa. I dobrze wiedziałam dlaczego.
Zaczęłam myśleć o sobie jako o kimś, kto potrzebuje pomocy. Znalazłam coś w necie- to tylko potwierdziło moje obawy, że popadam w chorobę. Moje odchudzanie wymknęło się spod kontroli. Nie wspomnę już o tym jak zimno mi było nocami, kiedy na dworze nie było wcale tak zimno, a grzejnik w moim pokoju był gorący tak, że nie szło go dotknąć! Co najdziwniejsze, nie byłam wcale taka chuda, po prostu mam już taką budowę. Ale z czasem moje kości stawały się coraz bardziej widoczne. Byłam szczęśliwa, gdy udało mi się zjeść mniej, nie chodziłam na rodzinne spotkania, a gdy już poszłam, kłamałam mówiąc, że dopiero co jadłam. Moje dzienne porcje wydawały mi się już za duże, uważałam, że muszę je zmniejszać i nieświadomie naprawdę je zmniejszałam.
Najgorsze było to, że złościłam się na cały świat. Nienawidziłam tego, że ktoś obok mnie je. Z kolei, gdy ktoś w domu jadł po kryjomu, krzyczałam, że chowa się z jedzeniem, tak abym czasem ja nie zjadła, ponieważ jeszcze przytyję, a chcą, żebym była chuda! Naprawdę miałam takie wrażenie.
Powiedziałam o wszystkim mamie. To był poniedziałek... Ta rozmowa skończyła się na niczym. Popłakałam się i powiedziałam, że sama sobie z tym poradzę. Często mama krzyczała na mnie, że nie jem, ale uważałam, że ona mnie nie rozumie, że ona nie wie jak to jest chcieć wciąż po prostu chudnąć, BEZ CELU! Bo ja nie wiedziałam, jaki jest mój cel.
Na początku nowego roku miało miejsce wiele wydarzeń, o ile tak można to nazwać. Pamiętam urodziny kuzynki. Jadłam bardzo dużo. A później byłam chora, bo mój organizm był odzwyczajony od obfitych posiłków. Gdy wróciłam do domu nie wiedziałam co mam robić, płakałam, nie mogłam wybaczyć sobie tego, że tak dużo zjadłam. Ale nigdy nie zmusiłam się do wymiotów, nigdy...
Kiedyś oglądałam pewien program o anoreksji. Postanowiłam, że zacznę znów jeść normalnie. Oczywiście nie mogłam w nocy spać, bo żołądek strasznie mnie bolał po kolacji. Nie mogłam się jednak doczekać następnego dnia, kiedy zacznę znów jeść. Próbowałam, naprawdę.
Starałam się jeść, ale po pewnym czasie znów wyznaczałam sobie porcje.
Najgorsze było to, że mimo wszystko kochałam jeść. Nie mogłam się doczekać każdego z posiłków. Według nich mierzyłam czas, żyłam od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Czułam, że niektórzy dziwnie na mnie patrzą.
Kolejne imprezy mi pomogły, bo chociaż nie chciałam, jednak przytyłam. I od tej pory nie wróciłam do tej najniższej wagi, ale nie ważę tyle co przed odchudzaniem. Ważę trochę za mało, ale aż tak bardzo tego nie widać. Przez pewien czas jakoś sobie radziłam. Znów cieszyłam się życiem. Zdałam sobie sprawę z tego, że miewałam napady bulimiczne, ale pomału wracałam do siebie. Jednak pewnego dnia znów stwierdziłam, że muszę schudnąć. Nienawidziłam zakładania spodni i tego uczucia, że były ciaśniejsze. Chciało mi się płakać. No więc znów schudłam. Niedawno byłam w restauracji na dużej uroczystości rodzinnej. Znów się obżarłam, a później płakałam. Więc od około tygodnia ostro się odchudzam, a przed tą uroczystością też jakiś czas mało jadłam.
Nie skorzystałam z żadnej pomocy. Nie mówiłam nic przyjaciołom, nawet nie wiem, czy oni widzieli. Mnie boli serce, a nie ciało. Ból fizyczny nie był taki silny. Ale moja psychika cierpi. Myślałam, że będzie dobrze, staram się, bo chcę udowodnić sobie, że jestem w stanie sama sobie poradzić. Nie lubiłam siebie, ale próbuję na nowo się pokochać, by czuć się wspaniale. Jest lepiej. Znalazłam sobie jakieś zajęcia. Ale i tak regularnie ćwiczę i nie pozwalam sobie na opychanie się. Tata mówi, że teraz jem mądrze i mam postanowienie. Ale on nie wie, co się tak naprawdę dzieje. Mama czasami nie pyta nawet dlaczego płaczę? Już to rozumie. Jednak na pewno jest lepiej, staram się kierować rozumem. I zastanawiam się, czy powinnam powiedzieć najbliższym znajomym? Może wtedy dopiero dałabym sobie radę? W pewnym sensie i tak jestem z siebie dumna, że nie dopuściłam do najgorszego. Ale przecież nic nie wiadomo, bo jeśli znów mi coś odbije? Już niebawem kończę jedną szkołę, po wakacjach idę do nowej. Chcę wiedzieć kim jestem, kim chcę być. Chcę być sobą, ale coś w sobie zmienić. Do tego dążę...
*
Od napisania tamtej części tekstu minął już jakiś czas. Nie wiem, czy dwa tygodnie, czy tydzień... Jestem znów załamana- schudłam. Rodzice nie zdają sobie sprawy co się dzieje. Dwa dni się pomartwią, później zapominają. Ale na pewno w ostatnim czasie rozmawiamy o tym więcej. Powiedziałam o moim problemie najbliższemu przyjacielowi. Bałam się, że odwróci się ode mnie, ale on obiecał, że będzie przy mnie bez względu na wszystko.
To co jest dla mnie najgorsze to moje podejście do życia. Nic mi nie odpowiada, nie mam ochoty się śmiać, mało się odzywam. Wcześniej, mimo że też się odchudzałam, nie byłam taka. A przez ostatnie dni nie poznaję samej siebie. Nie tak miało wyglądać moje życie. Nie chcę co chwila zaczynać od nowa. Chcę raz zacząć i na dobre pozbyć się wszystkiego co złe. Czuję się potwornie i fizycznie i psychicznie. Wolę samotność. Kto by pomyślał? Przecież na pierwszy rzut oka wszystkim się wydaje, że nie mam problemów. Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę tracić ani chwili, że nie porzucę żadnych marzeń i postanowień, ale dziś? Dziś widzę, że jestem słaba, bo nie potrafię nad sobą zapanować. Jedyny wyraźny głos to szum w uszach, który już nie pierwszy raz nie pozwala mi spać. I gdy tak patrzę w lustro, nie mogę znieść własnego spojrzenia. Takie matowe i smutne oczy. A przecież mają ciekawą barwę, która kiedyś tak mnie cieszyła. Dla mnie są już wytarte i bezbarwne od wylanych łez. Moje oczy? Moje. Ale czy to jestem JA?