Moje malutkie ...
Ostatnie dni były dosc , ehm, inne. Od tego w sumie powinnam zacząć.
Opisze je moze pokrótce (nie do końca wszystko pamietam), pewnie i tak nikt nie chce tego czytać.
03.IX
Pierwszy dzien polibudy. Jak było? Całkiem w porzadku. Jestem niezła. I babka (prowadząca) tez juz wyrobiła sobie o mnie takie zdanie wiec jest ok. Tak miało byc. Wszystko doskonale zaplanowane. Koniec zajęć wyjątkowo szybko, bo ok. 11. Wiec ogolem - caluteńki wolny dzien.
Tutaj musze sie przyznac do skruchy, rzuciłam sie na wszystko co jadalne w lodowce, nawet jeśli sie ruszało ... Ale wszystko zwróciłam (niestety - w takich momentach powracają stare nawyki i Mia - przynajmniej bilans ok. 0 kcal), potem lyknelam kilka przeczyszczaczy (ktore nie podziałały jak powinny działać) i poszłam pobiegać. Z tego co sie okazało ( i było do domyślenia ) zupełnie zanikły mi mięśnie. Zamiast biegać jak kiedys, co najmniej 45min, potruchtałam 15 (i to jeszcze z dziesięcioma przerwami na trasie...), byłam przemęczona jak bura suka.
Ostatnimi czasy przy okazji mogłabym tylko leżeć, drzemać i spać na zmianę, zupełnie na nic nie mam ochoty, brak sił. Anemia? Możliwe.
Poszłam wiec po "pozbyciu sie żarła" spac na 12h aż do następnego dnia - przyszedł czas na kolejne zajęcia na uczelni.
04.IX
Zamiast przytyć i załamać ręce schudłam 1,1kg w ciagu snu. Ile końcowo wazę? Z tego akurat jestem najbardziej dumna. Ale preferuje opcje : najpierw gorsze, dopiero potem zle informacje (tutaj zmieści sie też krótka wstawka na nienajgorsze wieści ).
Tego dnia po powrocie znowu miałam napad na pożywienie i znowu pozbyłam sie wszystkiego. Ohydna ja. Obrzydliwe myślenie. Fu. I tak nie przytyłam. Spałam znowu od popołudnia - znowu schudłam - niestety niewiele.
05.IX
Dzieki wczesnemu kładzeniu sie, budzę sie jak skowronek, cała w skowronkach. Umówiłam sie z ojcem na poranne badania krwi, ile tego cholera było. Serio. Zaczęło sie dosc nieciekawie. " Żyły wiotkie jak ich właścicielka "... Babka nie mogła mi sie wbić z żadną żyłę. Bolało troszke tylko. Zdrętwiała mi cała ręka i nie mogłam otworzyć pieści jak piguła mnie o to poprosiła. Jutro wyniki. Sympatycznie. Oj.
Rodzice wybyli, ja poszłam z kumpelą do kawiarenki (wzięłam pyszną herbatkę rozgrzewającą).
Dzis tez miałam atak na jedzenie, zwykle sa to trzy dni wyniszczające ogranizm i koniec. I tak.. Zwrócone. ~0 kcal. Glodowka.
Kotek zasnął mi na nogach. Malutki. Kochany. Puchaśny. Taki jaki ma byc.
Poszłabym spac. Kurcze. Nie.
Dobrze wiec, waga na dzis : 45,6.
Ładnie. Prawie jestem na mecie, choc niechybnie meta sie przesunie.