O boże jak tu cicho. O boże ostatni post 6 dni temu... Kiedy to minęło? No właśnie, ten tydzień minął za szybko i zbyt monotonnie. Sen, śniadanie, szkoła, obiad, kolacja, nauka, sen. I tak w kółko
Mam strasznie dużo nauki, dzisiaj po raz pierwszy od kilku tygodni (miesięcy?) spotkałam się ze znajomymi poza szkołą. No dobra może przesadziłam, bo ostatnio byłam z nimi w kinie, ale nie liczę tego jako spotkanie, bo nawet nie pogadaliśmy
Mam strasznie mało czasu dla siebie, ale tak szczerze - ja nawet nie mam ochoty z nimi się spotykać. Czuję się inna. Zawalam i jestem cholernie na siebie zła. W ogóle zauważyłam, że nawet gdy nie trzymam się jakiegoś dnia diety to automatycznie zdrapuję panierkę z mięsa, zostawiam makaron z zupy, jeśli przyłapię się na picu wody smakowej lub soku automatycznie wypluwam ją do zlewu (to pewnie śmiesznie wygląda, biorę łyk, biegnę i wypluwam) i nie smaruję chleba, a żółtego sera i szynki wystrzegam się jak ognia. Ja już nawet o tym nie myślę, to mi po prostu weszło w nawyk i dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Ostatnio się zmotywowałam i zaczęłam rozciągać. Od soboty, codziennie, trzydzieści minut. Muszę w końcu zrobić ten głupi szpagat! Rodzice ciągle gadają o tym jaka jestem drobna, szczupła, że mi kości wystają. Wkurza mnie to
Mówią nawet, że muszę trochę przytyć... Ale ja nie chcę czy oni tego nie rozumieją? Jem jak mi się podoba i nic im do tego.


