W nocy gdy nikt nie patrzy, stoję przy oknie i przyglądam się ciemności. Ona mnie pożera. Trawi i wypluwa. Leżę skulona na zimnych płytkach. Duszę się i pluję krwią, zostawiając na nich bordowe plamy. Po lodowatym policzku zaczyna spływać łza, jest wypełniona żalem i bólem. Spada na podłogę, jest prawie niewidoczna, przeźroczysta.
Podnoszę się. Kończyny stały się fioletowe i posiniaczone, poranione.
Wciąż słyszę Twój głos. Tęsknię.
Podnoszę się. Kończyny stały się fioletowe i posiniaczone, poranione.
Wciąż słyszę Twój głos. Tęsknię.