Więc tak... Wczoraj zrobiłam 500 brzuszków^^
Czy tylko ja czuję, że dieta mnie ogranicza? Myślę: ''a zostało jeszcze jakieś 100 kcal, zjem coś...'' a jak nie byłam na diecie, to mówiłam: jak najmniej i było jakieś 200 kcal. W weekend jadłam po 650-700. Nie chcę tak, chcę być chuda, piękna, chcę mieć wystające obojczyki i miednicę i żebra... Więc: koniec z dietą. Codziennie będę robiła plan każdego dnia i go pilnowała, by go wypełnić, by was nie zawieść, by mieć się czym pochwalić. Usłyszałam dziś w kościele, że jestem chuda. Niby gdzie?! Pojebało?!
Zastanawiam się, czy zasługuję na moją czerwoną bransoletkę z motylkiem. Na razie jestem tylko obleśną larwą, która przeistoczy się w pięknego motyla... Do świąt chce ważyć max. 41 kg. Tak... A później jeszcze i jeszcze. Nie chce być okropną, nie chce mieć tego tłuszczu, który jak chmura zasłania moje piękne kości.
Byłam dziś na basenie. Niedługo otworzą lodowisko, uwielbiam jazdę na łyżwach. Poszukam ile podczas tego spala się kalorii.
W środę ważę się i robię pomiary. Mam nadzieję, że nie długo się zmniejszą. Nie, błąd. Na pewno się zmniejszą.
Chcę, by dziewczyny gapiły się na mnie na ulicy i mówiły: Ale ona ma chude nogi, też takie chcę!, a ja zarzucałabym włosy i szła dalej. Problem w tym tylko, że jestem bardzo nieśmiała i wstydliwa i na wf przebieram się w toalecie, a boję się wyjść biegać, by ktoś nie pomyślał: Ale grubaska, o matko, i tak nie schudnie.
Od teraz jem jak najmniej, a ćwiczę jak najwięcej.
Plan na jutro:
5:30- pobudka, śniadanie z pomarańczy/ jogurtu, zrobić dodatkowe i wziąć ze sobą, by wyrzucić.
7:30-15:45- szkoła.
16:00- jem obiad (ryż i warzywa na patelnię, jak najwięcej warzyw)
16:40-19:40- odrabianie lekcji i nauka
20:00-20:30- komputer
20:30-21:10- kąpiel
21:20- ćwiczenia: 500x brzuszki i 50x przysiady, 30x nożyce i co jeszcze się da
Uda się! Trzymajcie się chudo, motylki (czy zasługuję na to, by nazywać się jednym z nich?)!
Czy tylko ja czuję, że dieta mnie ogranicza? Myślę: ''a zostało jeszcze jakieś 100 kcal, zjem coś...'' a jak nie byłam na diecie, to mówiłam: jak najmniej i było jakieś 200 kcal. W weekend jadłam po 650-700. Nie chcę tak, chcę być chuda, piękna, chcę mieć wystające obojczyki i miednicę i żebra... Więc: koniec z dietą. Codziennie będę robiła plan każdego dnia i go pilnowała, by go wypełnić, by was nie zawieść, by mieć się czym pochwalić. Usłyszałam dziś w kościele, że jestem chuda. Niby gdzie?! Pojebało?!
Zastanawiam się, czy zasługuję na moją czerwoną bransoletkę z motylkiem. Na razie jestem tylko obleśną larwą, która przeistoczy się w pięknego motyla... Do świąt chce ważyć max. 41 kg. Tak... A później jeszcze i jeszcze. Nie chce być okropną, nie chce mieć tego tłuszczu, który jak chmura zasłania moje piękne kości.
Byłam dziś na basenie. Niedługo otworzą lodowisko, uwielbiam jazdę na łyżwach. Poszukam ile podczas tego spala się kalorii.
W środę ważę się i robię pomiary. Mam nadzieję, że nie długo się zmniejszą. Nie, błąd. Na pewno się zmniejszą.
Chcę, by dziewczyny gapiły się na mnie na ulicy i mówiły: Ale ona ma chude nogi, też takie chcę!, a ja zarzucałabym włosy i szła dalej. Problem w tym tylko, że jestem bardzo nieśmiała i wstydliwa i na wf przebieram się w toalecie, a boję się wyjść biegać, by ktoś nie pomyślał: Ale grubaska, o matko, i tak nie schudnie.
Od teraz jem jak najmniej, a ćwiczę jak najwięcej.
Plan na jutro:
5:30- pobudka, śniadanie z pomarańczy/ jogurtu, zrobić dodatkowe i wziąć ze sobą, by wyrzucić.
7:30-15:45- szkoła.
16:00- jem obiad (ryż i warzywa na patelnię, jak najwięcej warzyw)
16:40-19:40- odrabianie lekcji i nauka
20:00-20:30- komputer
20:30-21:10- kąpiel
21:20- ćwiczenia: 500x brzuszki i 50x przysiady, 30x nożyce i co jeszcze się da
Uda się! Trzymajcie się chudo, motylki (czy zasługuję na to, by nazywać się jednym z nich?)!