7 dni bez napadu
*BILANS*
* serek wiejski (186), jabłko;
* 2 grejpfruty;
* plaster pieczeni rzymskiej (200), surówka z kapusty czerwonej, pół pomidora;
* 100 g maślanki (46), 1/2 papryki, mały pomidor, 4 rzodkiewki, szczypiorek;
* banan;
RAZEM: 432/500 kcal + warzywa i owoce.
* AKTYWNOŚĆ*
* stacjonarny 60 min;
Miałam więcej poćwiczyć, ale jest mi niedobrze i chyba zarzygałabym dywan -.-
Cały dzień w domu, ale jakoś się trzymam.
Byłoby okej, gdyby nie fakt, że dostaję ataku paranoi. Nic nie poradzę, że po obiedzie czułam się jak gówno. Wcale nie zjadłam więcej niż zamierzałam, to tylko plaster pieczeni i warzywa...a ja od razu po zjedzeniu pobiegłam do lustra sprawdzić czy widać po brzuchu, ile zjadłam. Miałam ochotę pójść i wszystko wyrzygać.
A najbardziej przeraża mnie to, że to był dobry obiad. Naprawdę smakował mi, a w moim przypadku to nie wróży niczego dobrego. Nie powinnam czuć smaków. Przez pół dnia, reszta pieczeni stała na stole w kuchni, a ja byłam pewna, że w swoim pokoju czułam jej zapach. Powinnam być obojętna na jedzenie, wyłączyć wszystkie bodźce względem niego, uodpornić się, czuć się silna i głodna.
Cóż, od dziecka kochałam jeść.
Wytrzymałam tydzień przez napadu, z czego zawaliłam 1 dzień przez własne obżarstwo i zjadłam więcej niż powinnam. Muszę nauczyć się odróżniać te dwa pojęcia. Może w moim przypadku napad to tylko wyolbrzymienie tego, że kocham wpieprzać? Co jeżeli tak naprawdę tylko "usprawiedliwiam" się, że nie dałam rady tego powstrzymać?
Wytrzymam, wytrzymam, wytrzymam.
Nie będzie ani napadów, ani nadprogramowanego jedzenia.
Będę chuda za wszelką cenę.
*BILANS*
* serek wiejski (186), jabłko;
* 2 grejpfruty;
* plaster pieczeni rzymskiej (200), surówka z kapusty czerwonej, pół pomidora;
* 100 g maślanki (46), 1/2 papryki, mały pomidor, 4 rzodkiewki, szczypiorek;
* banan;
RAZEM: 432/500 kcal + warzywa i owoce.
* AKTYWNOŚĆ*
* stacjonarny 60 min;
Miałam więcej poćwiczyć, ale jest mi niedobrze i chyba zarzygałabym dywan -.-
Cały dzień w domu, ale jakoś się trzymam.
Byłoby okej, gdyby nie fakt, że dostaję ataku paranoi. Nic nie poradzę, że po obiedzie czułam się jak gówno. Wcale nie zjadłam więcej niż zamierzałam, to tylko plaster pieczeni i warzywa...a ja od razu po zjedzeniu pobiegłam do lustra sprawdzić czy widać po brzuchu, ile zjadłam. Miałam ochotę pójść i wszystko wyrzygać.
A najbardziej przeraża mnie to, że to był dobry obiad. Naprawdę smakował mi, a w moim przypadku to nie wróży niczego dobrego. Nie powinnam czuć smaków. Przez pół dnia, reszta pieczeni stała na stole w kuchni, a ja byłam pewna, że w swoim pokoju czułam jej zapach. Powinnam być obojętna na jedzenie, wyłączyć wszystkie bodźce względem niego, uodpornić się, czuć się silna i głodna.
Cóż, od dziecka kochałam jeść.
Wytrzymałam tydzień przez napadu, z czego zawaliłam 1 dzień przez własne obżarstwo i zjadłam więcej niż powinnam. Muszę nauczyć się odróżniać te dwa pojęcia. Może w moim przypadku napad to tylko wyolbrzymienie tego, że kocham wpieprzać? Co jeżeli tak naprawdę tylko "usprawiedliwiam" się, że nie dałam rady tego powstrzymać?
Wytrzymam, wytrzymam, wytrzymam.
Nie będzie ani napadów, ani nadprogramowanego jedzenia.
Będę chuda za wszelką cenę.