Mam na imię Oliwia. Urodziłam się w lutym 1997 roku. Od 7 lat choruję na zaburzenia odżywiania.
Zaczęłam przybierać na wadze w wieku 6 lat. Ojciec pracował 24/7 a swoją nieobecność wynagradzał smakołykami i rozpieszczaniem mnie. Nie byłam wtedy świadoma tego, jaką trucizną jest jedzenie.
Zaczęłam dietę w 12 urodziny z BMI 23,4. Oglądając program w telewizji o anorektyczkach napadła mnie myśl, że to świetna dieta. Że przecież tylko schudnę parę kilo i nic mi się nie stanie. Dodatkowo wpadłam w internecie na strony pro-ana. To one zniszczyły mi życie. Wtedy w 3 miesiące ograniczając jedzenie do minimum i obsesyjnie ćwicząc schudłam do BMI 19,5-20. Wtedy pojawiły się pierwsze komentarze sugerujące problem z jedzeniem. Kompletnie nie byłam świadoma tego, że byłam już chora. Oczywiście szybki spadek wagi nie obył się bez jojo, więc co miesiąc robiłam tygodniowe głodówki, potem w 3 tygodnie te 5 kg wracało i tak przez półtorej roku.
Gdy poszłam do gimnazjum pojawiła się depresja. Pochłonęła wszytko, nawet zaburzenia. W wieku 13 lat pierwszy raz pomyślałam o tym, że samobójstwo może być rozwiązaniem. Nie tym powinnam była zajmować się w tym weku.
Początek 2 gimnazjum - osiągnęłam najwyższą wagę - 63 kg przy ok. 168 cm. Znów zaczęło się to co wcześniej. W święta wielkanocne pierwszy raz w życiu powiedziałam rodzicom prosto w oczy, że nie mam zamiaru jeść. Pokłóciłam się wtedy też bardzo z ojcem, a moja matka dobijała się do łazienki myśląc, że chcę się zabić. Więc widzieli, że coś jest nie tak, a mi nie pomogli.
Pod koniec 2 gimnazjum zeszłam już do +/- 50 kg. Depresja nasilała się, zaburzenia też. W tym okresie waga pierwszy raz pokazała 4 z przodu - moje odwieczne marzenie, które po osiągnięciu nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Wtedy też był pierwszy dzień mojego życia, w którym do moich ust nie trafiło zupełnie nic. Zero kalorii. Do końca życia zapamiętam ten dzień - leżałam w łóżku niby z siebie dumna, ale ona siedziała w mojej głowie i powtarzała mi że mogłam się bardziej postarać. W tym czasie też kolejny raz powiedziałam rodzicom, że nie mam zamiaru jeść. Więc nie jadłam i chodziłam po 8 godzin dziennie w upale, a to nadal było dla mnie za mało.
Cała 3 klasa to była już bardzo zaawansowana depresja i psychoterapia, która nic nie dawała. W szkole już wszyscy widzieli i wiedzieli, wydzwaniali do rodziców, którzy tylko pogarszali mój stan swoim zachowaniem. W szkole jadałam marchewki, poza szkołą niewiele więcej. Koleżanka powiedziała mi raz "boję się brać od ciebie te marchewki, bo mam wrażenie, że zabieram ci twój jedyny posiłek". Lekarz kazał mi trzymać wagę, ta się wahała. W ferie depresja nasiliła się, leżałam w łóżku myśląc o tym jak się zabić. Jedyne co mnie powstrzymywało to perfekcjonizm, który powodował paniczny strach przed porażką. Waga stała w miejscu, bo psycholog straszyła mnie szpitalem - działało. W sierpniu zmarł mój dziadek, wtedy też mama zabroniła mi dalej chodzić na terapię. Miesiąc po tym, znowu nie jadłam już kompletnie nic, a 1 klasę liceum zaczynałam z wagą 47/48 kg.
Nastąpiła duża zmiana w moim życiu - poznałam wielu cudownych ludzi oraz moją cudowną dziewczynę. Dzięki nim przez dobre 1,5 roku byłam najszczęśliwsza na świecie i całkowicie pewna, że wyzdrowiałam. Od 2 klasy depresja znowu zaczęła dawać o sobie znać i z czasem robiło się gorzej. Pod koniec roku szkolnego z wagą 61 kg podjęłam pierwsze podejście do diety. Nie wyszło, ale przypomniało mi o tym, że da się żyć tlenem.
Pod koniec lipca stwierdziłam, że zacznę się zdrowo odżywiać i ćwiczyć, żeby schudnąć maksymalnie 5 kilo. W międzyczasie cierpiałam na straszną bezsenność i coraz gorsze ataki paniki.
Wrzesień. Znowu "faza zero". Znowu życie bez jedzenia. Okazjonalne wymioty. Coraz gorsza depresja, myśli samobójcze, pierwsze halucynacje słuchowe.
Teraz gdzie jestem wszyscy wiecie, mniej więcej wiecie też, jak się tu zalazłam. Gdybym wiedziała jak to się skończy, nigdy w życiu nie pomyślałabym "chcę być chuda" zdmuchując ćwieczki na torcie - a dokładniej nie pomyślałabym tego 4 razy z rzędu.
Gdybym nie była tym, kim jestem nie siedziałabym tutaj teraz pisząc to, męcząc się z zawrotami głowy, nudnościami. Umierając z zimna codziennie bardziej. Siedząc z napiętymi mięśniami brzucha, bo tak bardzo boję się, że poczuję ten cały tłuszcz zwijający się w fałdy.
Cokolwiek zrobię to zawsze będzie za mało, a ja nie jestem sobą i to nie jest moje życie.
Już nigdy nie będzie moje.
Zaczęłam przybierać na wadze w wieku 6 lat. Ojciec pracował 24/7 a swoją nieobecność wynagradzał smakołykami i rozpieszczaniem mnie. Nie byłam wtedy świadoma tego, jaką trucizną jest jedzenie.
Zaczęłam dietę w 12 urodziny z BMI 23,4. Oglądając program w telewizji o anorektyczkach napadła mnie myśl, że to świetna dieta. Że przecież tylko schudnę parę kilo i nic mi się nie stanie. Dodatkowo wpadłam w internecie na strony pro-ana. To one zniszczyły mi życie. Wtedy w 3 miesiące ograniczając jedzenie do minimum i obsesyjnie ćwicząc schudłam do BMI 19,5-20. Wtedy pojawiły się pierwsze komentarze sugerujące problem z jedzeniem. Kompletnie nie byłam świadoma tego, że byłam już chora. Oczywiście szybki spadek wagi nie obył się bez jojo, więc co miesiąc robiłam tygodniowe głodówki, potem w 3 tygodnie te 5 kg wracało i tak przez półtorej roku.
Gdy poszłam do gimnazjum pojawiła się depresja. Pochłonęła wszytko, nawet zaburzenia. W wieku 13 lat pierwszy raz pomyślałam o tym, że samobójstwo może być rozwiązaniem. Nie tym powinnam była zajmować się w tym weku.
Początek 2 gimnazjum - osiągnęłam najwyższą wagę - 63 kg przy ok. 168 cm. Znów zaczęło się to co wcześniej. W święta wielkanocne pierwszy raz w życiu powiedziałam rodzicom prosto w oczy, że nie mam zamiaru jeść. Pokłóciłam się wtedy też bardzo z ojcem, a moja matka dobijała się do łazienki myśląc, że chcę się zabić. Więc widzieli, że coś jest nie tak, a mi nie pomogli.
Pod koniec 2 gimnazjum zeszłam już do +/- 50 kg. Depresja nasilała się, zaburzenia też. W tym okresie waga pierwszy raz pokazała 4 z przodu - moje odwieczne marzenie, które po osiągnięciu nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Wtedy też był pierwszy dzień mojego życia, w którym do moich ust nie trafiło zupełnie nic. Zero kalorii. Do końca życia zapamiętam ten dzień - leżałam w łóżku niby z siebie dumna, ale ona siedziała w mojej głowie i powtarzała mi że mogłam się bardziej postarać. W tym czasie też kolejny raz powiedziałam rodzicom, że nie mam zamiaru jeść. Więc nie jadłam i chodziłam po 8 godzin dziennie w upale, a to nadal było dla mnie za mało.
Cała 3 klasa to była już bardzo zaawansowana depresja i psychoterapia, która nic nie dawała. W szkole już wszyscy widzieli i wiedzieli, wydzwaniali do rodziców, którzy tylko pogarszali mój stan swoim zachowaniem. W szkole jadałam marchewki, poza szkołą niewiele więcej. Koleżanka powiedziała mi raz "boję się brać od ciebie te marchewki, bo mam wrażenie, że zabieram ci twój jedyny posiłek". Lekarz kazał mi trzymać wagę, ta się wahała. W ferie depresja nasiliła się, leżałam w łóżku myśląc o tym jak się zabić. Jedyne co mnie powstrzymywało to perfekcjonizm, który powodował paniczny strach przed porażką. Waga stała w miejscu, bo psycholog straszyła mnie szpitalem - działało. W sierpniu zmarł mój dziadek, wtedy też mama zabroniła mi dalej chodzić na terapię. Miesiąc po tym, znowu nie jadłam już kompletnie nic, a 1 klasę liceum zaczynałam z wagą 47/48 kg.
Nastąpiła duża zmiana w moim życiu - poznałam wielu cudownych ludzi oraz moją cudowną dziewczynę. Dzięki nim przez dobre 1,5 roku byłam najszczęśliwsza na świecie i całkowicie pewna, że wyzdrowiałam. Od 2 klasy depresja znowu zaczęła dawać o sobie znać i z czasem robiło się gorzej. Pod koniec roku szkolnego z wagą 61 kg podjęłam pierwsze podejście do diety. Nie wyszło, ale przypomniało mi o tym, że da się żyć tlenem.
Pod koniec lipca stwierdziłam, że zacznę się zdrowo odżywiać i ćwiczyć, żeby schudnąć maksymalnie 5 kilo. W międzyczasie cierpiałam na straszną bezsenność i coraz gorsze ataki paniki.
Wrzesień. Znowu "faza zero". Znowu życie bez jedzenia. Okazjonalne wymioty. Coraz gorsza depresja, myśli samobójcze, pierwsze halucynacje słuchowe.
Teraz gdzie jestem wszyscy wiecie, mniej więcej wiecie też, jak się tu zalazłam. Gdybym wiedziała jak to się skończy, nigdy w życiu nie pomyślałabym "chcę być chuda" zdmuchując ćwieczki na torcie - a dokładniej nie pomyślałabym tego 4 razy z rzędu.
Gdybym nie była tym, kim jestem nie siedziałabym tutaj teraz pisząc to, męcząc się z zawrotami głowy, nudnościami. Umierając z zimna codziennie bardziej. Siedząc z napiętymi mięśniami brzucha, bo tak bardzo boję się, że poczuję ten cały tłuszcz zwijający się w fałdy.
Cokolwiek zrobię to zawsze będzie za mało, a ja nie jestem sobą i to nie jest moje życie.
Już nigdy nie będzie moje.